Gdy byłam jeszcze młoda.
Urodę nabywam z wiekiem. ;)
To znaczy gdy byłam w liceum. Polonistka przygotowała gazetkę ścienną na temat, którego ja nie pamiętam. Ale utkwił mi w głowie portret „Błękitnej pani”.
Opętały mnie grzeszne myśli. Sprzeczne z siódmym przykazaniem. Przechodziłam koło niej wielokrotnie.
Wreszczie wylądowała u mnie na ścianie. ;)
Nie wiem czym mnie oczarowała. Ale ma to „coś”, co przywiązało mnie do niej na lata.
Mieszkała ze mną w internatach, stancjach, akademikach. Wynik tych wędrówek był dla niej opłakany.
Kilka lat się zastanawiałam co zrobić, by odzyskała swą świetność. Los okazał się łaskawy. Postawił na mej drodze zacnego kolegę o wdzięcznym imieniu Marek.
Wziął się do pracy fachowo.
Zeskanował nieszczęście , wprowadził do swego komputera. I zaczął czarować. Ja byłam pełna podziwu.
Znikały rozdarcia, zabrudzenia twarz stała się znów czarodziejska.
„Chcesz też w wersji prostokątnej?”
„Chcesz.” Odparłam.
W tym wydaniu wisi u mnie na ścianie. Bo dałam ją do powiększenia i wydrukowania.
Owal został w komputerze i gdzieś znikł.
Dziś nad ranem odnalazłam ją.
Udało mi się wreszcie po latach rozwikłać jej tożsamość. Na obrazie widniał niewyraźny napis. Uparłam się i go rozszyfrowałam.
Portret przedstawia Izabelę z książąt Lubomirskich księżną Sanguszkową..
Okazało się, że urodziła się tego samego dnia co ja. Ostatnio obchodziłysmy nawet urodziny.
Lubiła rzeczy, które i ja lubię.
Wiem, że czeka mnie kiedyś wycieczka do Tarnowa i do Gumnisk.
Kiedy? Nie wiem.
Ale wierzę, że tam się pojawię. I zobaczę miejsca jej bliskie.